Forum bloggers.fora.pl Strona Główna


bloggers.fora.pl
B L O G G E R S
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Agnes napisał:
SRAM TĘCZĄ I JEDNOROŻCAMI!

Skąd ja znam to uczucie!
Zobacz profil autora
melóra
supercalifragilisticexpialidocious
<i>supercalifragilisticexpialidocious</i

Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 13532
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: where the wild roses grow
Płeć: Kobieta

sawyer napisał:
Agnes napisał:
SRAM TĘCZĄ I JEDNOROŻCAMI!

Skąd ja znam to uczucie!

i ja! piękny rok, jeśli chodzi o koncerty.
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

^ Owszem!
Agnes, i o to chodzi. I nie ma czegoś takiego jak przeżywanie 'za bardzo', ja gdy czytałam tę część, w której opisywałaś meeting z zespołem mało się nie popłakałam. Podziwiam, że ustałaś na dwóch nogach, a przede wszystkim, że byłaś w stanie się odezwać, bo mnie w takiej sytuacji chybaby zatkało do reszty!
Zobacz profil autora
sister morphine


Dołączył: 31 Sty 2011
Posty: 2124
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wichrowe Wzgórza
Płeć: Kobieta

No to teraz ja. Na koncert jechałam w ekstazie połączonej ze strachem, bo co jeśli będzie długa kolejka, co jeśli będą korki i nie zdążę itp. itd. Dlatego z domu wyjechałam o 15, choć koncert był zaplanowany dopiero na 19. W Wa-wie musiałam być około 16, z Olcią umówiłyśmy się ok. tej właśnie godziny, żeby zająć sobie dobre miejsca, ale Olcia jeszcze lepsza niż ja, bo zapomniała biletu i musiała się wracać, na szczęście była niedaleko domu. Pod Stodołę wbiłam sobie o 16:30, a czekając na Olcię poznałam studentkę Marysię, z którą bardzo miło się rozmawiało. Kolejka nie była długa, przynajmniej dla mnie, bo byłam jakaś 4, po grupce fanów, którzy byli zapewne na m&g (Cierpię!). Po 17 Olcia przyjechała i później już we trzy stałyśmy czekając na Patricka i Klusię. Cały dzień to było gadanie o Klusi, wszystko było klusiowate, kluskowate, z klusek, klusków, Boże :D (Klusia - tak nasz Wolfpack nazywa narzeczonego Patricka). Wreszcie otworzyli tę cholerną Stodołę, najpierw obmacywanie naszych torebek, później szatnia, dobrze, że wtedy zauważyłyśmy, że drzwi były już otwarte = ustalanie, która stoi z kurtkami, płaci za nie, a dwie idą okupować barierki. Biegniemy jak szalone, na szczęście prawa strona barierki była wolna, więc ją zajęłyśmy. Rozpoczyna się czekanie na support. Ale najpierw muszę powiedzieć, że atmosfera na koncertach Patricka jest niesamowita i genialna. Na żadnym innym koncercie nie widziałam takiej zażyłości fanów, no jesteśmy jak jedna wielka wspólnota, gadamy ze wszystkimi, śpiewamy ze wszystkimi. MAGIA
O 20 wchodzi support tj. Chinawoman, babka jest niesamowita, zagrała tylko 5 piosenek, wszyscy byliśmy zawiedzeni, a ona powiedziała, że zaraz czeka nas cudowny występ Pata i ogólnie keep calm :D
Czekamy na naszego Pata, ja i Ola śpiewamy Marsyliankę, Rotę, a nawet piosenkę Barneya Kocham cię, a ty mnie. Tę ostatnią to miałyśmy nawet zamiar zaśpiewać Patowi :)))
Gadamy z dziewczynami obok i jest świetnie, świetnie. Jeszcze zaczęło się pompowaie balonów, które nam dwukrotnie pękły.
Ok, jest już po 21, a Pata nie ma, więc domysły: króki numerek z Willem; Pat bawi się w chowanego (świecili latarkami po scenie); Kluska jest zazdrosny i Pat nie może wyjść etc. etc.
Na scenę wychodzi zespół - piski. GDZIE JEST KURWA PATRICK? [link widoczny dla zalogowanych] Zaczyna śliczną Wind in the Wires. Wystarczyło, że powiedział 'thank you' żebyśmy (bo na sali były głownie dziewczyny) zaczynały piszczeć, jeśli ktoś chce wiedzieć jak to wyglądało to Beatlemania najlepszym przykładem, tylko, że trochę mniejsza, ale zasada identyczna.Przejśce w Blueballs. Później House, cała sala śpiewa. To the Lighthouse, Time of my life - krzyki:
Hold on, won’t be long till I grow through this struggle. Time to wake up, find my soul...Happy without you, oh!
A&E, wzruszające The Libertine, Theseus, The Bachelor, przypominający obłęd Tristan, The Days, Get Lost i wreszcie hit wieczoru: Bermondsey Street Pat przy harfie, uśmiechający się uroczo Pat na widok flagi od nas i cała atmosfera, która ogarnęła wtedy salę.
The Future, The Falcons, Vulture. Together podczas którego trzymano się za ręce, bo w końcu and i can do this alone,
but we can do this so much better: together, together, together
.
Patrick się z nami żegna, więc wiadomo, że będzie bis. No i ofkorsik był, Patrick się przebrał i ma fajnego ptaka :D (przylazł z jakimś wypchanym (?) sokołem na ramieniu). Armistice, a ja ptzez cały czas boję się, że nie zagra oczywistego na koncertach The Magic Position, pierwszej Patowej piosenki, którą poznałam (notabene: dzięki Melci). ALE JEST, ZAGRAŁ JĄ, wskazywanie na Pata przy It's you! Piękne to było. Nachodzi The City i cała sala, łącznie ze mną odwala jakiś dziki taniec. Piękne to było [2]. Patryś wychodzi, ale my wierne fanki czekamy na niego, coby wyszedł do nas. Najpierw czekałyśmy w Stodole, wraz z innymi fankami, z którymi śpiewałyśmy, wywiad z gazetą.pl się odbył i czekamy - nic. Jakaś grupka gada o afterparty, o którym nawet wspominali samemu Patowi na koncercie. W końcu nas Stodoła wypędziła na mróz, ale my nadal czekamy na Pata, od strony głównego wejścia, od tego z autobusem, od backstage'a, w końcu wszyscy zebrali się przed backstage'm, czekaliśmy prawie dwie godziny na mrozie i czekalibyśmy nadal, gdyby nie kochana ochrona Stodoły, która zadzwoniła po Straż Miejską z naszego powodu. No i Pat nie wyszedł, widziałyśmy Chinawoman, ale jak się zorientowałyśmy, że to ona to już sobie poszła. Było na tyle świetnie, że ochrona i zespół Pata (nie wiem które co powiedziało) powiedzeli dwie skrajnie odmienne rzeczy tj. Pat nie wyjdzie do fanów, Pat niedługo nas odwiedzi.
Na afterparty przyszedł tylko zespół Pata, na koncercie byl jakiś smutny trochę i dopiero my go rozweseliliśmy, więc może to był powód. W każdym razie powiedział, że tak jak kiedyś zakochiwał się w londyńskiej publiczności, tak teraz w naszej warszawskiej czy ogólnie polskiej (uznał Warszawę za najbardziej rokenrolowe miasto świata, dowód na yt :333). Martwił się (autentycznie!), że nie zawita już do nas w tym roku, dlatego życzył nam 'Szczęśliwego Nowego Roku' i powiedział, że jak najszybciej postara znów wrócić.
Koncert był cudowny, brak mi słów, tutaj się rozpisałam, pewnie w tak żałosny sposób, że nikt tego nie przeczyta, ale whatever. Ważne, że Patryś nas kocha, my kochamy jego, żartujemy sobie z Kluski, ja z Olą ćwiczyłam oświadczenie się Patowi (Of course I will. I love you more than I love Kluska!) i wiemy, że Patryś nie rzuca słów na wiatr i w roku 2012 na pewno jeszcze będziemy mogły go usłyszeć, a później już mam nadzieję bez problemu przytulić, zobaczyć tatuaż z jednorożcem etc. etc. :3
A teraz mam depresję pokoncertową i słucham Pata i tylko Pata.
Zobacz profil autora
Helvy


Dołączył: 18 Cze 2011
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
Płeć: Mężczyzna

Jakiś już czas temu byłem w Toruniu na OD NOWA METAL FEST II, który trwał dwa dni. Pierwszego dnia występowały mniej znane zespoły, a wstęp był darmowy. Drugiego zaś były Behemoth, Morowe, Blindead, The Sixpounder i jeszcze jakieś gówno. Na początku napalałem się głównie na Behemotha i Blindead, jednak jak się okazało, najbardziej podobało mi się pierwszego dnia. Pogo było świetne, ludzi w sam raz, każdy się bawił, skakał, growlował, a zespoły naprawdę się postarały (Chain Reaction i ich genialny wokalista dali taki popis i tak rozgrzali pogo, że chyba w życiu tego nie zapomnę, oprócz tego zagrali dłuższy set bo im nie daliśmy wyjść ;D), a na końcu gadaliśmy też z chłopakami z Kazachstanu (chyba zwali się Deathcaller). Powiedzieli, że bijemy niemiecką publiczność na pysk.
Drugiego dnia zaś wielkie gwiazdy. Zaczęło się super, choć nie tak ostro jak dzień wcześniej. The Sixpounder (mam zdjęcie z Filipem Sałapą [ten co był w Voice of Poland] [link widoczny dla zalogowanych] - ja jestem po prawej, ten największy) też się nie opierdalał, choć przez długą próbę Behemoha grali set 25 minut, a nie 45. Wielka szkoda. Za to dość długo gadaliśmy sobie z chłopakami, a moi kumple opchnęli im nawet dwa browary za dychę.
Z Morowego pamiętam głównie duuużo mgły, trzech wokalistów i maski, które cały zespół nosił. Ogólnie wyszło mocno psychodelicznie, ale ludzi było już naprawdę dużo i nie było miejsca by choćby się ruszyć.
Blindead starał się podtrzymać psychodeliczny klimat, dorzucił też trochę dramatyzmu, jednak tak naprawdę byli... nudni. Wszyscy stali z minami 'lol man wtf?' i patrzyli na zegarki, ja sam zresztą też.
Następnie czekała nas cudowna GODZINA stania w jednym miejscu, pod pachą jakiegoś spoconego metala, przydepniętym glanem innego, dość mocno naćpanego. Od Nowa była już tak pełna, że nie dało się palca wcisnąć, poza tym ludzie grzali sobie miejsca na Behemotha.
Ten zaś wyszedł, Nergal zrobił przypał swoją fryzurą, zagrali parę fajnych (i drugie tyle słabych) kawałków z praktycznie wszystkich albumów, oraz z jednego dema, napluli krwią i poszli. Ja sam miałem już dość, bo stałem praktycznie od 6h i byłem dość mocno obity przez mamuty, które w tym tłumie starały się robić pogo. Dodatkowo, grzały zajebiście wielkie i gorące płomienie i cały czas odchylałem się jak najdalej od nich, jednak ci z tyłu pchali mnie w przeciwną stronę, bo chcieli widzieć jak najwięcej. Dwóch moich kumpli wyszło przed końcem, a jeden (u którego następnego dnia zdiagnozowano poważną chorobę) zemdlał na chwilę. ;/
Zobacz profil autora
adelia.


Dołączył: 03 Cze 2010
Posty: 315
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Ostatnio byłam na Terrorym Fever 2, w sensie Slums Attack, O.S.T.R., Kali, Fabuła, Vixen, Paluch & DJ. Story, Kobra, Śliwa, RY 23, Gandzior & PC Park, Kubiszew i PTP. Było świetnie, grubo. Dawno nie byłam tak najarana na jakiś koncert, jak na ten. Ten line-up - geniusz go wymyślał! ;)
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Czesław Śpiewa w Paryżu!

Wczoraj byłam na koncercie Czesława Mozila, który odbył się w Paryżu. Cóż mogę powiedzieć? JESTEM ZAKOCHANA! Aż nie wiem od czego zacząć! Koncert odbył się w małej restauracji, Le Kibélé (tutaj pierwsze zaskoczenie, bo spodziewałam się kompletnie innego miejsca.) Jako, że miałyśmy rezerwacje, trzeba było przyjść wcześniej - na szczęście, bo dzięki temu zajęłyśmy miejsca w drugim rzędzie krzeseł, 3-4 metry od samego Czesława, więc miałyśmy wspaniały widok przez cały koncert! Wchodzi Czesław, w czapce z daszkiem i w uroczym sweterku. Oprócz tego piękna Linda grająca na... wielkich cymbałkach (ten instrument się jakoś inaczej nazywa?) oraz pozostała duńska część zespołu - trąbka, akordeon i wiolonczela. Czesław wita się, dziękuje za przybycie, zerka w stronę stojącej publiczności dla której nie ma miejsc - wczoraj jak mówiliśmy, że będą tłumy to nas olali - TERAZ TRAKTUJĄ NAS JAK GWIAZDY...

Tak właściwie, to przyjechaliśmy do Paryża w odwiedziny do Lindy. Ale potem pomyśleliśmy, że WY przecież też tu jesteście.
Rozpoczęli piosenką Żaba tonie w betonie (wszyscy mówią, że to piosenka o żabce, a nikt nie rozumie, że to piosenka o miłości); potem zaczęły się utwory z nowej płyty, czyli aranżacje wierszy Miłosza. Słońce, Do Laury i również inne, których tytułów sobie nie przypomnę. Muszę przyznać, że poezja Miłosza w ustach Czesława brzmi przewspaniale. Zresztą, z jego sposobem wymowy wszystko brzmi cudownie! Nie pamiętam teraz kolejności, ale grali też kawałki ze starych płyt: Kruchą blondynkę (bo ludzie to zawsze chcą analizować, co autor pił, kogo dupczył, bo bez tego nie mogą zrozumieć tekstu! A ja przecież mam grzywkę, nie mam tatuaży i pracowałem dla komercyjnej polskiej stacji telewizyjnej - no przecież nie mógłbym śpiewać o narkotykach!); Ucieczkę z wesołego miasteczka (czy kochali się kiedyś państwo do walca?); Maszynę do ćwierkania, bez której by się oczywiście nie obyło; W sam raz, które jest jedną z moich ulubionych piosenek, więc sam fakt, że się pojawiła chwycił mnie za serce. Niestety nie zagrali Pożegnania małego wojownika, ale cóż - tym bardziej mam pretekst, by się wybrać na kolejne koncerty! A sam Czesław, to również poezja - jego ruchy, energia, gestykulacja, podskakiwanie - śpiewał CAŁYM SOBĄ. Potem jeszcze wszedł na stołek (jako, że mali ludzie muszą sobie radzić!), więc widoczność była jeszcze lepsza. Miał bardzo bogatą konferansjerkę, każda piosenka była poprzedzona jakąś anegdotką, czy dłuższym komentarzem. Do piosenek również dorzucał jakieś zabawne fragmenty, nawet jakby ktoś bardzo chciał zachować powagę było to wręcz niemożliwe! Ja oczywiście przez cały koncert cieszyłam się jak głupia, na zmianę: do siebie, koleżanek i samego Czesława. Oczywiście był też bis, całkowicie zaskakujący i rozbrajający... zwłaszcza po opisie znanego polskiego zespołu, który gra trochę ciężej - a tutaj Zanim pójdę Happysadu, ojj, aż się przypomniały czasy gimnazjum! Oczywiście w wykonaniu Mozila piosenka była przeurocza. Sądzę, że największą zaletą koncertu była jego kameralność, kontakt z publicznością, a co za tym idzie: wspaniały klimat, który stworzyli muzycy, z Czesławem, rzecz jasna, na czele.

No i dochodzimy powoli do końca. Koncert się skończył, część ludzi wyszła, a część otoczyła zespół. Odprowadziłyśmy Agnieszkę do metra i wróciłyśmy razem z Kasią na miejsce koncertu, poczekałyśmy, aż tłum się trochę rozrzedzi, posłuchałyśmy jak Czesław udziela wywiadów i tak, nastąpił nasz moment! Zgodnie z życzeniem, zrobiłam Kasi zdjęcie z ARTYSTĄ, po czym zebrałam się i przemówiłam!
-Dziękuję za wspaniały koncert, sprawił Pan, że przez całą godzinę bez przerwy się uśmiechałam i nie mogłam przestać.
-I właśnie o to chodzi, cieszę się i dziękuję!

Od Czesława bije taaaaka sympatia i ciepło, że tego człowieka chyba nie da się nie lubić. Potem zamieniłyśmy naszą łamaną angielszczyzną parę słów z panem od trąbki (Hans? Martin?), a na zakończenie jeszcze z Lindą i znów z Czesławem - podziękowania. A potem powrót do domu, po raz kolejny ubolewałam nad tym, że ostatni pociąg mam o 1 i nie mogę dłużej zostać. Zgodnie z Kasią stwierdziłyśmy, że Czesław skradł nasze serca i nie jest to z pewnością nasz ostatni jego koncert.

Ps: Nawet Czesław podał mi rękę, nie umyję jej przez miesiąc!!!!!!!!


Ostatnio zmieniony przez Amicalle dnia Czw 11:49, 19 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Ale faza, żeby iść we Francji na koncert polskiego artysty! ;>

Amicalle napisał:
Ps: Nawet Czesław podał mi rękę, nie umyję jej przez miesiąc!!!!!!!!

AWWWW <3
Zobacz profil autora
malenstvou


Dołączył: 26 Kwi 2011
Posty: 1253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

Ami - taka zazdrość! już dawno nie oglądałam Czesia na żywo, a czytając Twoją relację, czułam się prawie jakbym była tam z Tobą :D on jest taki słodki z tymi swoimi anegdotkami i dziwacznym tańcem :3

ZAZDROSZCZĘ PO TRZYKROĆ!
Zobacz profil autora
hello


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 5847
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Amicalle napisał:
Oprócz tego piękna Linda grająca na... wielkich cymbałkach (ten instrument się jakoś inaczej nazywa?)


ksylofon, marimba? xd
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

@Agnes: no, niezła! tzn niedługo też jest koncert Boysów, ale na niego chyba się nie wybieram... :D

@malenstvou: ha, jest czego zazdrościć! ja wcześniej nie byłam jakąś wielką fanką, raczej "no spoko, ujdzie", ale teraz - MIŁOŚĆ

@taaak, MARIMBA! dzięki!
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

Aaa, pamiętam, jak byłam na Czesławie półtora roku temu! To było jedno z najbardziej pociesznych doświadczeń w moim życiu.
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

[link widoczny dla zalogowanych]

tu jest relacja 40 minutowa, więc można zobaczyć jak było!
Zobacz profil autora
hello


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 5847
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

byłam wczoraj na michaelu buble nie napalając się jakoś specjalnie, bo typa za bardzo nie słucham, ale miałyśmy darmowe bilety (wujaszku marietty z dziennika bałtyckiego - dzię-ku-je-my!) i powiem tak: BYŁO EKSTRA, przeszedł wszystkie moje oczekiwania. klimat niesamowity, super kontakt z publicznością, śmiałam się prawie przez cały czas, kiedy coś do nas mówił - ma bardzo fajne poczucie humoru, widać, że facet ma dystans do siebie i do życia! muzycznie - rewelacja, głos ma niesamowity, zespół z którym występował też bardzo profesjonalnie, poza tym tańce, ślizgi i hulańce, wbrew pozorom (no niby nie ta muzyka, ale rozkręcił i już) - na płycie rozgorzało niezłe party i było mi bardzo smutno, że siedzę w lożach :( zaśpiewał nawet billie jean i twist and shout, poza tym moje ukochane i've got the world on a string <3 nie chciało mi się stamtąd wychodzić, jak jeszcze po bisach stanął sam na scenie i bez mikrofonu i żadnego wsparcia zaczął śpiewać to już była w ogóle magia!
podsumowując: gdybym wiedziała, że będzie tak super i miała wcześniej kasę, to pewnie nawet bym sobie kupiła te bilety. i jak będzie okazja to się na pewno jeszcze na michaela wybiorę. co prawda prawie dostałam przez to wszystko dwa mandaty jednego wieczoru, ale od czego ma się te żarciki w rękawie specjalnie dla policjantów... D:
Zobacz profil autora
Fanosława
Grafik
wesoły autobus

Grafik<br><i>wesoły autobus</i>

Dołączył: 16 Maj 2007
Posty: 15158
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: chicago town
Płeć: Kobieta

*______________*! No, w sumie mogłabym zakończyć relację podobnie jak poprzednim razem, ale się dzisiaj wyjątkowo wysilę i opiszę szalone wrażenia!

Oczywiście podróż bladym świtem i przy okazji autobusem, który sprawiał wrażenie, jakby się zaraz miał rozsypać, pewnie pamiętał czasy zaborów, a jechała nim cała zgraja emerytek, które trajlowały o tak istotnych sprawach jak kto, komu, gdzie, jak i co powiedział, co z tego wynikło i kto się w efekcie śmiertelnie obraził. Fascinejting. Wygrała konkurs na Emerytkę Trasy Busko Zdrój - Łódź Kaliska pani, która wsiadała do autobusu do Łodzi, kupiła bilet do Łodzi i zapytała, czy ten autobus jedzie do Łodzi, kiedy już ruszyliśmy. Nie, do Szczecina. To wszystko na gógle maps wyglądało tak cudownie blisko siebie i w kupie, ale okazało się być nieco inaczej, a do hotelu tłukłam się przez dwadzieścia minut jakimś żulowatym parkiem, ale mniejsza. jest godzina 12:30, ja leżę w pokoju 409 na łóżku, koncert o 19. I co ja mam ze sobą teraz kurrrrwa zrobić? Okazałam się masterem marnowania czasu, obejrzałam trochę teleściemów24, wzięłam dwa razy prysznic, poszłam do knajpy na dole restauracji na wino i zupę, poszłam na stację benzynową obok po pokoncertowe wino i żeby zmarnować jeszcze trochę czasu. Znacie to wspaniałe uczucie, kiedy nagle orientujecie się, że nie macie już 'o boże, tyle czasu', tylko robi się z tego 'ja jebię, zaraz się spóźnię!'. Tak, też tego właśnie doświadczyłam. W biegu malowanie ryja, w biegu wybieranie odpowiedniej konfiguracji bluzek, żeby pasowały do podniosłości wydarzenia i fioletowych martensów. Po drodze zdarzył się dramat, mianowicie złamałam paznokieć i generalnie rozpacz pełna. Już wtedy mi zaczęło nie iść, cudownie. Ale dobra, wyglądam jak ostatnia kretynka, ale spoko, idę tam, IDĘ NA ANDRZEJA! A właściwie jadę taksówką, żeby do Atlas Areny przybyć po godzinie... 17:50. Nie ma to jak panikować, że nie zdążę i przyjść w pizdu za wcześnie, pozdrawiam was ciule. Nie poszłam od razu szukać swojego miejsca, ale udałam się na inhalacje zdrowotne fajką, połaziłam bez sensu i dopiero poszłam szukać mojego sektora. I jakie było moje zdziwienie, kiedy pani od wskazywania miejsc wskazała mi miejsce miliard metrów od sceny, bo to właśnie tam miał przyjemność mieścić się sektor VIP. W ramach komentarza ogólnego do zaistniałej sytuacji. Naprawdę? Płacę taką kasę za bilet i siedzę po sąsiedzku z ludźmi, którzy zapłacili 199 złotych za bilet i jedyne czego nie mają to dostęp do cateringu? NAPRAWDĘ? Poziom wkurwienia wzrósł ponad mierzalne wartości. Gdyby wtedy ktoś wszedł mi w drogę, zagryzłabym na miejscu i nie zostałby kamień na kamieniu. Nawet na mnie przestało robić wrażenie to, że ów piękny obiekt... robi wrażenie i że za pół godziny czekają mnie przeżycia związane z samym koncertem. Jak dla mnie umiejscowienie tego sektora było kpiną, zwłaszcza że zupełnie inaczej wyglądało to na mapie miejsc, która była na stronie pośredniczącej z sprzedaży biletów. Razem ze swoim wkurwem poszłam skorzystać z tego cudownego cateringu, gdzie zostałam przyozdobiona w oczojebnie żółtą bransoletkę i już mogłam do woli delektować się frykasami pokroju wody mineralnej, red bulla i jakichś dziwnych sałatek, których nie tknęłam. Tutaj też został osiągnięty maksymalny poziom czucia się nie na miejscu, bo jak tak weszłam w moich martensach, czarnej bluzce za 19 złotych z przeceny i z malinową torebecką imprezową pomiędzy te wyfiokowane paniusie i kolesi w błyszczących garniturach, to miałam ochotę tylko i wyłącznie wyskoczyć oknem i zejść z tego świata. Żal pe el mnie ogarnął. Skorzystałam z wina, żeby chociaż trochę się oszołomić i zbić swoje wkurwienie, co przy tej temperaturze nie byłoby trudne, ale nie wyszło, bo sektor cateringu VIP opuściłam w podobnym stanie, jak ten w którym tam weszłam. Czyli w stanie rezygnacji i popierdolenia zmysłów na raz. Potem obowiązkowo, już siedząc na swoim miejscu, popłakałam się rzewnie matce do telefonu, że jest chujnia i jest gorąco i mi się to nie podoba i zaraz oszaleję i nie potrafię się cieszyć z tego koncertu i wszystko jest do dupy i jeszcze milion innych dramatów i chcę do domu. Ale czas zacząć imprezę.

Pierwsza fala dzikiego szału jakoś mnie ominęła, co prawda ekstatycznie biłam brawo razem z całą salą, ale chyba bardziej po to, żeby nie wyglądać głupio wśród tych wszystkich ludzi, którym najwyraźniej sprawia przyjemność przebywanie tu. Drugim utworem było La Donna E Mobile, na co czekałam i żyłam tylko po to, żeby usłyszeć to na żywo w wykonaniu Andrzeja. Trochę za wcześnie w setliście się znalazł ten utwór, bo gdyby był w drugiej części, pewnie bym umarła z rozkoszy, a tak to tylko się nieco zrelaksowałam i pozwoliłam sobie na pełne rozczulenie Andrzejowym pociesznym uśmiechem podczas braw, który regularnie zwalał mnie z nóg podczas całego koncertu *.*! Później pojawiła się jedna z tych wspaniałych gwiazd włoskiej estrady, której to kobiety z nazwiska nie znam i nigdy nie poznam. Zdecydowanie nie odpowiadało mi to zarówno w warszawskim, jak i w łódzkim koncercie, że występy głównego bohatera były przerywane występami wszelkich dziwnych osobistości, których tak naprawdę nie chcę słuchać, bo nie po to przyszłam na koncert, gdzie gwiazdą jest ANDREA BOCELLI, żeby JAKIEŚ PANIE I JACYŚ PANOWIE robili sobie lans w tym czasie. Jeśli panu Andrzejowi potrzeba przerw w występie, co w sumie jestem w stanie zrozumieć, to mamy chór i orkiestrę, wystarczająco dobrą, żeby zająć widownię na pięć minut.

Pierwsza część jakoś dziwnie szybko mi przeleciała, a kiedy byłam w drodze po mojego vipowskiego red bulla zauważyłam, że jakoś dziwnym trafem nie jestem już ani trochę wściekła. A nawet czuję się zajebiście kurwa dobrze z tym, co się działo przez ostatnie 45 minut. Przerwa spędzona na telefonie rulz. Druga część to już było totalny odlot mojej osoby. Ocipiałam po prostu najzwyczajniej w świecie, japa mi się cieszyła cały czas bez sekundy przerwy, tętno milion i totalne nieogarnięcie świata. Moja dusza chodziła po ścianach przez godzinę, a ja wznosiłam się na coraz wyższe poziomy rozpierdolenia. Trochę mnie znów wkurzały te paniusie i duety, ale z drugiej strony świat dookoła przestał istnieć na jakiś przynajmniej czas, a mnie już nic poza tym, że oto tu jestem, biorę w tym udział i zostaną mi z tego wspomnienia nie obchodziło. Miazga z sieczką. A kiedy Andrzej powiedział ładnie dziękuję, a właściwie coś, co w domyśle i planach miało być dziękuję, nie do końca wyszło, ale było tak słodkie i rozczulające, że wylądowałam w samym środku i na samym szczycie ekstazy tym spowodowanej. Powtórzyło się to chyba ze trzy razy, za każdym reakcja podobna. Szalenie zabawny był moment, w którym cała sala rozszalała się na pierwsze słowa Ave Maria, a nikt w ten sposób nie zareagował na Panis Angelicus, chociaż to ta sama liga. jakich mamy genialnych katolików w Polsce, i jak wyedukowanych :D A ten drugi utwór był o wiele lepiej wykonany i nawet mnie wyprowadził ze stanu 'hehehe, no gdzież byśmy sobie mogli to darować'. Przy Canto Della Terra odleciałam totalnie, chociaż też zdecydowanie wolę wersję solową.

Andrzej dostał pluszowe serducho, ja jebię, rzygam tęczą *.*! Po bodaj jednym bisie i dziesięciu minutach zasłużonej owacji należało się zebrać do wyjścia, co uczyniłam i poczekałam 40 minut na taksówkę, ale nic to, byłam tak mega pozytywnie nakręcona, że koniec. I jakoś do mnie nie docierało to wszystko za bardzo. Dotarło, kiedy się walnęłam na fotel w hotelu z frytkami z maka, który był po sąsiedzku, winem i fajką. Wtedy moja totalna sraczka emocjonalna nie znała granic i nie wiedziałam, czy się cieszyć jak debilka, czy płakać, więc robiłam i to i to na raz :D Podsumowując - MEGA ANDRZEJ. MEGA.

Artystyczny kolaż złożony z dworca autobusowego Łódź Kaliska, biletu oraz okładek na kartę z hotelu, rzutu ogólnego na moje położenie podczas koncertu i mojego mistrza. Komórkowa jakość rulz.
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

No dobra, co mi tam. Może ktoś będzie miał ochotę przebrnąć przez mój kolejny esej :).

Relacja z SONISPHERE 2012 z wymownym podtytułem: Paulina widzi Larsa osiem metrów od siebie.

Gif wprowadzający:
[link widoczny dla zalogowanych]

Nudny wstęp organizacyjny, który nikogo nie obchodzi, ale ja zawsze piszę takie rzeczy:

Plakaty dotyczące tego wydarzenia umieszczone były na co drugiej ulicy w Krakowie (w czym jeden sto metrów od mojego mieszkania), co niepomiernie mnie denerwowało, gdyż miałam raczej małe szanse na realizację swojego marzenia. Nikt jakoś nie podziela moich zainteresowań i desperacji, a więc na towarzystwo nie mogłam liczyć, co z resztą specjalnie mi nie przeszkadzało, bo jako wzorcowy forever alone na prawie każde wydarzenie chodzę sama. Jakieś kilka miesięcy temu w mojej głowie pojawiła się wstępna myśl: ‘dobra, muszę tam być, kupię sobie bilet i wynajmę jakiś pokój’. Jednak wkrótce została ona wyparta przez: ‘nie, bez sensu… na pewno mi cos wypadnie na uczelni’.

TAKI CHUJ.

W zasadzie jakieś dwa tygodnie przed koncertem zdecydowałam, że zamawiam bilet i nic mnie nie powstrzyma. O resztę będę się martwiła później. Bilet przyszedł pocztą, a ja musiałam zacząć się zastanawiać nad zakwaterowaniem. Jednak ten problem szybko się rozwiązał, gdyż mój tata zadeklarował się, że po mnie przyjedzie; ta opcja była tańsza i bezpieczniejsza. Chyba nie muszę dodawać jakie miny mieli moi rodzice, gdy poinformowałam ich o moich planach. *evil laugh*

Nudny wstęp transportowo – warszawski, który (…) j/w.

Wstałam o nieprzyzwoitej porze, spakowałam jedynie super-niezbędne rzeczy do torebki wielkości paznokcia i ruszyłam na tramwaj! Przy dworcu postanowiłam jednak spożyć jakieś śniadanie, aby nie osłabnąć z wrażenia już w pociągu, tak więc siedziałam sobie na podłodze na peronie i wsuwałam kanapkę. Przy okazji poznałam dziewczynę, która również wybierała się na koncert sama. Niestety rozeszłyśmy się w pociągu i potem już jej nie spotkałam. Zajęłam miejsce w intercity (burżuazja mode on) wśród Japończyków, biznesmenów i japońskich biznesmenów, dostałam kawusię, niezbyt dobrą. Do Warszawy przybyliśmy punktualnie o 12:17, co mnie zszokowało.

Przejście podziemne, love of my life. Komedia z cyrkiem w jednym. Obijałam się od ściany od ściany i od przejścia do przejścia w poszukiwaniu przystanku, z którego odjeżdża tramwaj 24. W którą uliczkę skręcić, w pierwszą, czy tysiąc pięćsetną? W końcu udało mi się znaleźć ten przystanek, więc (z nadzieją, że go później odnajdę jeszcze raz) udałam się do Tarasów w celu ogarnięcia mojej wątpliwej twarzy i zjedzenia czegoś. Spędziłam urocze piętnaście minut chilloutując się w kawiarni z pysznym szejkiem mango (od rana: zimna cola, gorąca kawa, mrożony shake, 30 stopni, darcie ryja, moje gardło mnie kocha), potem zjadłam wątpliwą sałatkę, by nie czuć się dwustukilowo na bemowskim lotnisku.

Przyszedł wreszcie ten czas, kiedy to stwierdziłam, ze pora ruszać! Na przystanku powitała mnie kolejka czarnych ludzi użerających się z automatem biletowym, który postanowił, że nie będzie działać, bo i po co. Zawróciłam więc do kiosku, kupiłam trzy bilety (przezornemu wiatr w oczy), wpakowałam się do tramwaju. Sto przystanków dalej (a może było ich sto pięćdziesiąt?) Tomasz Knapik ogłosił: ‘przystanek – Nowe Bemowo’, a my wysypaliśmy się na słoneczne skrzyżowanie i skierowaliśmy swe kroki na klepisko.


Relacja właściwa, czyli jak przeżyć dziewięć godzin na suchym trawniku.

Part I, bez większych emocji.

Już na początku było ludzi jak jasna cholera, przybyłam punktualnie o 15, weszłam, rozejrzałam się po stoiskach i zniechęcona komicznymi cenami napojów i kiełbas poszłam prosto do mojego miejsca docelowego – Golden Circle. Na wejście dostawało się wściekle różowe opaski upoważniające do dowolnego przemieszczania się po całym terenie pastwiska, natomiast ja z tego przywileju nie skorzystałam. Olałam tym samym scenę Anty Radia, ale umówmy się, że nie była ona dla mnie tak atrakcyjna, mimo, że lepiej nagłośniona, niż scena główna. WTF? Ulokowałam się z prawej strony sceny, tuż koło wybiegu, w cieniu (dzięki bogom). Do wyjścia pierwszego zespołu było jakieś czterdzieści pięć minut, a więc poszłam za przykładem innych i walnęłam się na trawę, na której spędziłam miło ten czas, pisząc smsy i zastanawiając się jak ja tu wytrzymam sześć godzin do Metalliki (oczywiście nie chodziło o to, że inni mnie nie interesowali, a jedynie o kwestie zdrowotne i wytrzymałościowe). W miarę punktualnie pojawiła się Gojira. Muszę przyznać, że dotąd nie miałam żadnego kontaktu z tym zespołem, acz nie przeszkodziło mi to w pozytywnym odbiorze ich bardzo solidnego występu. Publika była średnio zaktywizowana, ale wiadomo jak to jest na początku. W sumie szybko się rozkręciliśmy, muzyka ma siłę. Cytat: ‘Napierdalać! Napierdalać! przewijał się w sumie przez cały dzień. Potem Black Label Society, których kiepsko było słychać, za to dobrze widać; gitarzysta łapał kontakt wzrokowy z ludźmi.
Małe wtrącenie: przed występem ekipa techniczna krzątała się po scenie i wnosiła elementy ‘scenografii’; w pewnym momencie facet pojawił się z dwoma krzyżami, na co grupka po mojej lewej stronie wrzasnęła oklepane: ‘gdzie jest krzyż!?’, co w tej sytuacji mnie rozbawiło.
Powoli zaczynało się tworzyć pogo, akurat byłam ulokowana tuż koło kilku wodzirejów, którzy postawili sobie za punkt honoru zdynamizowanie prawej strony Golden Circle, z powodzeniem z resztą. Jeśli chodzi jeszcze o BLS, to Zakk walnął onanistyczną solówkę, która byłaby dobra, gdyby trwała krócej. Po minucie pomyślałam, że uderza trochę w styl Maja, czyli długo, cały czas to samo i niewiele wnosi. Po poczytaniu opinii na laście i fb odkryłam, że to nie była tylko moja opinia.

Lekko zmęczona usiadłam znów na trawie, z której za każdym razem musiałam się obierać dziesięć minut. Teraz miało wystąpić Machine Head, nie byłam podniecona tym faktem, gdyż postanowiłam się oszczędzać, by nie okazało się, że na Metallice brakuje mi energii (jak ja mogłam tak w ogóle pomyśleć?!). Ha ha! nie wyszło! Rozpierdziel był konkretny. No i powoli zaczął się robić ścisk…
Rany boskie, nie chce mi się więcej rozwijać na te tematy, gdyż chciałabym przejść do sprawy KLUCZOWEJ!

Part II, sprawa KLUCZOWA

Kuźwa, myślę, stojąc w tłumie o godzinie ~20:30, jak ja niby mam tu wytrzymać, skoro WSZYSTKO MNIE BOLI? Faktycznie, czułam okropny ból kręgosłupa w części lędźwiowej, plus mięśnie brzucha, a więc miałam wspaniały okrąg bólu. Żyć nie umierać. Aż musiałam sobie kucnąć i pooddychać, bo nie mogłam przecież dopuścić do sytuacji, w której musiałabym wyjść! Na samą myśl nawet teraz czuję ucisk w gardle! Poza tym tak cholernie chciało mi się pić, że aż zaniepokoiłam się, że coś jest ze mną nie tak, że nie mam jak cieszyć się z widoku czworga moich dzieci, bo jedyne o czym marzę to coś do picia! Moje myśli lawirowały w przedziwnym kierunku: ‘o jasna dupa, marze o czymś owocowym… czuję jogurt pitny jagodowy… Paulina, ćwoku, opanuj się, czujesz tłum spoconych facetów, a nie owoce’. Pięć minut przed dwudziestą pierwszą wysłałam mojemu tacie smsa, że ‘przyda się duuużo picia’.

Tak.
I teraz następuje ta trudna część relacji.
NIBY W JAKI SPOSÓB mam opisać jakimiś tam słowami to, co czułam, gdy nagle zgasili wszystkie reflektory, zrobiło się zupełnie ciemno i puścili Ecstasy Of Gold? Jak wyrazić to, co działo się w moim biednym sercu, gdy wszyscy zaczęliśmy wyć motyw przewodni? Jaki szyk zdania byłby najodpowiedniejszy do zobrazowania choć w minimalnym stopniu tego, co zaczęło dziać się, gdy na scenie pojawili się Lars, James, Kirk i Rob i zaczęli nakurwiać Hit the Lights? Przez pierwsze półtorej minuty w ogóle nie byłam w stanie zorientować się co grają, gdyż WALCZYŁAM O ŻYCIE z oszalałym tłumem, który tak zaczął na siebie napierać, że w mojej głowie przez dłuższą chwilę pulsowała jedna, jedyna myśl: ‘Kurwa, co się dzieje?’. W takich momentach człowiek poznaje faktyczną siłę swoich ramion, która w żadnej innej sytuacji się nie ujawnia. To było jak bardzo szalony, survivalowy, klaustrofobiczny sen.

Gdy zorientowałam się, że tłum wrzeszczy ‘Hit the lights!’ dołączyłam do skandowania, co musiało ciekawie brzmieć (jak na stadionie…), biorąc pod uwagę fakt, że rozdzielałam swoją uwagę pomiędzy śpiew (hahahahahahaha), pilnowanie swoich żeber i wbijanie łokci w szarżujących chłopów z lewej i z prawej. Obie nogi służyły do rozpaczliwego łapania równowagi, co z pewnością wyglądałoby jak choroba świętego Wita, gdyby oddzielić mnie wizualnie od tłumu. W pewnym momencie myślałam, że faktycznie upadnę i mnie zdepczą, ale na szczęście uniknęłam tego, łapiąc jedną ręką za t-shirt jakiegoś faceta, a drugą ręką za ramię kolejnego faceta; pomijam fakt, ze ktoś mnie w tym czasie ciągnął za włosy.

Najlepsze miało dopiero nastąpić i nastąpiło, gdyż po HtL zabrzmiał MASTER!
I w tym momencie przestałam zwracać uwagę na to, że mnie zgniatają. Wszystko przestało się liczyć. Istniał tylko las rak w górze i siedemdziesiąt tysięcy gardeł drących się w niebogłosy.
Nie wiem, co jeszcze napisać. Naprawdę nie wiem, a bardzo bym chciała. Myślę, że żadne słowa nie są wystarczające.

Podpieram się setlistą, gdyż ułomna pamięć jest ułomna. Shortest Straw! A może nie będę leciała ściśle chronologicznie… Jak wiadomo, jest to trasa na dwudziestolecie Czarnego Albumu, zagrali więc cały Album, aczkolwiek od końca, co było zaskakujące (to znaczy, było zaskakujące kilka dni przed, gdy pojawiały się setlisty i relacje z innych krajów, w Warszawie już wiedziałam, że zaczną od dupy strony). Największa Ekstaza Narodów pojawiała się przy takich kawałkach, jak Enter Sandman, Sad But True, Wherever I May Roam, acz ja osobiście czekałam najbardziej na Holier Than Thou, oczywiście nie zawiodłam się. Jest jedna, jedyna rzecz, na której się zawiodłam – na swojej ułomnej pamięci. Zapomniałam kupić zapalniczkę i nie mogłam uczestniczyć w akcji tworzenia klimatu na ckliwych balladach. Apropos… mój stosunek do Nothing Else Matters jest dość sceptyczny, z wiadomych względów. Tak, ograne, ogniskowe, trzynastolatki, pseudofani, ludzie opierający swój hejting wyłącznie na znajomości tego utworu (buzi :*). Takaż to nieszczęśliwa i nieszczęsna piosenka.
ALE. Trudno walczyć ze wzruszeniem przy tym utworze, gdy słyszysz go na żywo w wykonaniu Jamesa i całego tłumu towarzyszących ci ludzi.

Przy tej okazji muszę wspomnieć o jednej irytującej rzeczy, ewentualnie od razu o dwóch. Pierwsza. Do kurwy nędzy. James kilka razy (czy tez może raz, a dosadnie) wypowiadał się na temat plagi telefonów i kamer na koncertach w sposób pejoratywny, mówiąc łagodnie. Ja rozumiem, że kilka osób z lepszymi sprzętami (przemyconymi…) może poświęcić się dla ludzkości i nagrać coś, aby nazajutrz użytkownicy youtube’a mieli radochę. Ale, do cholery, tego było tak dużo i to pod samą sceną, że miałam ochotę powytrącać tym ćwokom ich zajebiste smartfony hd z rąk. Jak można, będąc na takim koncercie, skupiać się na nagrywaniu i na pilnowaniu sprzętu? Jak można poświęcić cudowne chwile chłonięcia muzyki całym sobą dla dwóch minut pseudonagrania beznadziejnej jakości? Już nie wspomnę o szacunku dla artystów, bo sporo ludzi obecnie nie zna znaczenia tego słowa.
Druga sprawa. Szczerze zastanawiający są dla mnie ludzie, którzy wybulili kasę na miejsca w GC po to, aby stać jak kołki… Niektórzy jeszcze próbowali syczeć na tych bawiących się. Ręce i cycki opadają. Wydawało mi się (o naiwności!), że jeżeli kupujemy bilet na festiwal muzyki metalowej, w dodatku kupujemy miejsca w sektorze pod samą sceną, to raczej jesteśmy ŚWIADOMI co tam się będzie działo. Ja nikomu nie zabraniam stać, aczkolwiek uważam, że od tego są trybuny, a nie GC… Tylko skąd ta zgroza i zdegustowanie na twarzach, gdy dookoła fani muzyki bawią się i cieszą z faktu, że widzą swoje ulubione kapele na żywo?
Nieważne :) Koniec nieprzyjemnej części.

Setlista była WSPANIAŁA, ogromnym zaskoczeniem był fakt, że zagrali zarówno For Whom The Bell Tolls jak i Creeping Death! Jak usłyszałam to drugie, to mało nie zaczęłam rzygać tęczą i kucykami, nie mówiąc o tym, że na tych dwóch utworach wyłam refreny (i w sumie całe teksty) jakby mnie zarzynali. Zawsze, ZAWSZE chciałam się wydrzeć do FWTBT. A wspólne die! die! die! (…) przy Creep to był właśnie ten moment, przy którym człowiek czuje, że jest WE WŁAŚCIWYM MIEJSCU NA ZIEMI.
Spełniłam także kolejne marzenie. Od samego początku, od kiedy tylko usłyszałam po raz pierwszy utwór One, moim marzeniem było skręcenie sobie karku przy nim na koncercie. Udało się. Udało się jak cholera. One nazwałabym jednym z najbardziej ekstatycznych momentów wieczoru, aż dziw, że mi głowa nie odpadła.

Zbliżamy się do końca… Po One panowie odstawili swoją standardową szopkę, typu ‘już koniec, naprawdę’. Ha ha, no raczej nie bardzo, nie wyjdziecie przed Seek And Destroy. Oczywiście byli tego świadomi, Seek poszło, tłum szalał, wlazłam w pozostałości po pogo, czyli w luźniejsze koło skrupulatnie pilnowane przez pozbawionych koszulek byczków sto dwadzieścia kilo i metr sześćdziesiąt wzrostu, którzy wyglądali jak kibice Legii Warszawa, ale z pewnością byli bardziej przyjaźni. Jeden z nich, po tym, jak na niego niechcący wpadłam z impetem, nie omieszkał się odwrócić i wyszczerzyć do mnie zębów :D.

*
James jest w tak wspaniałej formie wokalnej, że aż miło posłuchać. Chociaż gada te same pierdoły, co zawsze. Jednak te pierdoły chwytają za serce, miło usłyszeć, że jest się częścią familii Metalliki. Robert jest tak samo pocieszny, jak zwykle, no i ma MOC.
Damn you, Kirk Hammet, jak można mieć pięćdziesiąt lat i tak zajebiście wyglądać? Co lepsze, on nigdy w życiu nie wyglądał lepiej, niż teraz. Aż się boję co będzie za dwadzieścia lat.

Lars jest ZAJEBISTY, nie wiem, jak można go nie kochać, po prostu facet ma cos w sobie, co mnie totalnie ROZWALA, urzeka, rozpieprza na małe części. Pomijam fakt, że on chyba na każdym koncercie ma dokładnie te same ciuchy (naprawdę!). Wielbię te jego koncertowe rytuały, takie jak strojenie min do publiki, albo opluwanie ją swoim browarem. Cholera jasna, następnym razem ryję się pod scenę, bo było mi smutno, kiedy mogłam jedynie stać i patrzeć jak inni są opluwani, a nie ja. Jakiego rodzaju jest to fetysz? Czy uleczalny? Jakby mi się kiedyś udało zdobyć pałkę (rzucał chyba kilka, a w ogóle to kostek poszło chyba ze trzydzieści), to chyba bym ze szczęścia rzuciła się pod samochód. Oczywiście zakładając, że przeżyłabym w ogóle koncert, bo zazwyczaj ci, którzy łapią takie rzeczy muszą stoczyć ciężką walkę o życie i zdrowie z bydłem, które nie dopuszcza do siebie myśli, że to nie oni złapali. Lars wzbudza we mnie takie roztkliwienie, że nie wiem, co bym zrobiła, gdybym miała kiedykolwiek okazję na jakimś Meet & Greet zamienić z nim słowo. W moim przypadku musiałaby być to raczej zamiana narządów wewnętrznych w trybie natychmiastowym. Gdy po koncercie cała czwórka łaziła dookoła sceny, mój wzrok podążał jedynie za Larsem, wzrok, tęskny tym razem nie tylko za rozumem, ale przede wszystkim przepełniony żalem, że wszystko, co mogę zrobić, to jedynie być te kilka metrów za daleko, wyć ile sił w płucach i klaskać do całkowitej martwicy kończyn.
MISTRZU! <3 Chcę wziąć z Tobą ślub, a potem Cię adoptować, Anna Grodzka mi to zalegalizuje.

*
Trochę już mi słabo od tego pisania (rany, jeszcze trochę i dobiję do długości pracy rocznej xD). Powiem tak. Wyszłam z tego festiwalu słaniając się na nogach, dosłownie. Byłam mokra jak mysz i przede wszystkim brudna jak świnia. Jak tylko spotkałam się w moim tatą na skrzyżowaniu, wypiłam cały litr soku w dwadzieścia sekund. Przez całą drogę powrotną leżałam na siedzeniu, taka byłam obolała. Obecnie nie jestem w stanie gwałtownie ruszać szyją, a pięty mam oblepione plastrami.
Na co dzień jestem introwertycznym, cichym, zamkniętym człowiekiem. Dobrze jest przeżyć raz na dwadzieścia lat taki dzień, w którym mogłam odwrócić swoją osobowość o sto osiemdziesiąt stopni, chociaż na te kilka godzin.

Było warto. Cholernie warto.


Ostatnio zmieniony przez Cathy dnia Nie 2:12, 13 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
melóra
supercalifragilisticexpialidocious
<i>supercalifragilisticexpialidocious</i

Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 13532
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: where the wild roses grow
Płeć: Kobieta

^ cathy, uwielbiam cię. xd
Zobacz profil autora
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

melóra napisał:
^ cathy, uwielbiam cię. xd

+1, przeczytane!


Cathy napisał:
Przy tej okazji muszę wspomnieć o jednej irytującej rzeczy, ewentualnie od razu o dwóch. Pierwsza. Do kurwy nędzy. James kilka razy (czy tez może raz, a dosadnie) wypowiadał się na temat plagi telefonów i kamer na koncertach w sposób pejoratywny, mówiąc łagodnie. Ja rozumiem, że kilka osób z lepszymi sprzętami (przemyconymi…) może poświęcić się dla ludzkości i nagrać coś, aby nazajutrz użytkownicy youtube’a mieli radochę. Ale, do cholery, tego było tak dużo i to pod samą sceną, że miałam ochotę powytrącać tym ćwokom ich zajebiste smartfony hd z rąk. Jak można, będąc na takim koncercie, skupiać się na nagrywaniu i na pilnowaniu sprzętu? Jak można poświęcić cudowne chwile chłonięcia muzyki całym sobą dla dwóch minut pseudonagrania beznadziejnej jakości? Już nie wspomnę o szacunku dla artystów, bo sporo ludzi obecnie nie zna znaczenia tego słowa.
Druga sprawa. Szczerze zastanawiający są dla mnie ludzie, którzy wybulili kasę na miejsca w GC po to, aby stać jak kołki… Niektórzy jeszcze próbowali syczeć na tych bawiących się. (...)

O toto! Zwłaszcza to drugie.
Zobacz profil autora
Enigma


Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 6718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Suwałki
Płeć: Kobieta

Ta, a propos tego nagrywania, pamiętam, kiedy na jednym forum ludzie mieli do mnie pretensje, że niczego nie nagrałam.
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

Ojej, miło mi, że przeczytaliście :)) bardzo trudno było powrócić do rzeczywistości po takim wydarzeniu.

No niestety, jakieś drażniące nas elementy zawsze są, oby tylko nie pozwolić im na zepsucie zabawy.
Zobacz profil autora
swordfishtrombonist


Dołączył: 02 Wrz 2011
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Staszewski Kazimierz w życiowej formie wokalnej jest. 36 utworów, praktycznie wszystko czysto. Szacun.
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

sawyer napisał:
melóra napisał:
^ cathy, uwielbiam cię. xd

+1, przeczytane!

i ja i ja!

Obie nogi służyły do rozpaczliwego łapania równowagi, co z pewnością wyglądałoby jak choroba świętego Wita, gdyby oddzielić mnie wizualnie od tłumu.

<333
Zobacz profil autora
Fuck The System


Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań, Kraków
Płeć: Mężczyzna

Cathy, ja też byłem! Może się nawet minęliśmy :))
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

(jestem jak moja pani od filozofii, odpowiadam po trzech tygodniach...)
Możliwe! Jednak jeśli nie ogłuchłeś, to znaczy, że miałeś szczęście uniknąć mojego sąsiedztwa :D (tylko żartuję, pięknie śpiewam przecież...
nie)

*
Koło poniedziałku uskutecznię w tym temacie coś śmiesznego.


Ostatnio zmieniony przez Cathy dnia Pon 19:01, 02 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
lunatyk


Dołączył: 04 Lip 2012
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Myslovitz. Noc Świętojańska.
Z nowym wokalistą. Z Kawalonkiem.
Nie było to wielkie zdarzenie, bo czego byśmy się spodziewali po darmowym koncercie? Ale była moc, i chyba to się liczy. I było pogo.
Zobacz profil autora
Wrażenia z koncertów
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 7 z 8  

  
  
 Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi