Cathy
Dołączył: 26 Sty 2008 |
Posty: 5334 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Ostrzeżeń: 0/3
|
Skąd: z Garden Lodge Płeć:  |
|
 |
Wysłany: Pon 20:19, 28 Cze 2010 |
|
 |
|
 |
 |
Dodałam komentarze, muszą być. Nie mogę usunąć poprzedniego postu, a więc niech sobie będzie.
1. Queen - A Night At The Opera Od dłuższego czasu nie potrafię sobie wyobrazić niczego innego na szczycie. Doskonałość i spójność absolutna, niemalże nie jestem w stanie traktować utworów z tego albumu oddzielnie, nie da się słuchać jednego bez następującego po nim. To tak, jakby traktować osobę na zasadzie: ręka, noga.
Nic nigdy nie zrobiło na mnie tak ogromnego wrażenia w zakresie muzyki. Słuchanie tej płyty tak o, albo jako tło do jakiejś przyziemnej czynności uważam za coś karygodnego. Jeszcze nie zdażyło mi się obcować z ANATO bez atmosfery sprzyjającej. Dlatego słucham tego albumu cholernie rzadko, po prostu 'nastrojenie się' do niego jest trudne i przytrafia się okazjonalnie. Z resztą uwazam, że najlepszych tworów muzycznych słucha się najrzadziej, paradoksalnie, bo o klasie albumu świadczy fakt, że ciężko stworzyć sobie do niego atmosferę, a jak juz się taki unikat trafi, to chapeau bas i korzystać póki nie zniknie (tak tak, jeszcze sobie powinnam ołtarzyk postawić).
2. Queen - Innuendo To dopiero coś. W pełni ten album można odczuć wyłącznie wczuwając się w historię, atmosferę, w jakiej był nagrywany. Wtedy objawia się coś, co sceptycy nazwą nadymanym patosem, ale czy to nie jest niekiedy najpiękniejsze? Co bardziej przewrażliwieni, jak na przykład ja, mogą sobie popłakać.
Jak ZACZYNA SIĘ Innuendo i jak KOŃCZY. A co jest W ŚRODKU. Jasny gwint, jak można zakończyc album czymś tak cholernie mocnym jak The Show Must Go On? To jest całkowity brak empatii i liczenia się z uczuciami biednego słuchacza.
Niezależnie od tego, na czyim punkcie obecnie szaleję, za jakim zespołem skoczyłabym w przepaść, wystarczy posłuchać Innuendo i wszystkie moje fiu bździu nagle robią się takie malutkie.
3. Pink Floyd - Atom Heart Mother Oż ty, odlot. Tytułowa suita to mój odwieczny numer jeden Floydów. Co tam się dzieje! To przekracza ludzkie pojęcie i wyobraźnię. Największe ciary występują u mnie przy chórach, instrumentach dętych, a także wzruszam się strasznie, gdy wchodzi partia skrzypiec. Niesamowita sprawa. Tuż po suicie pojawia się miniaturowe If, co stanowi całkiem uroczy kontrast i ani trochę nie przeszkadza.
Muszę stwierdzić z przykrością, że suita tytułowa AHM przytłacza resztę albumu (co nie znaczy, że dalsze utwory są złe, wręcz przeciwnie) i gdyby nie ona, to prawdopodobnie płyta ta nie znalazłaby się na mojej liście, nie tylko tak wysoko, ale i w ogóle.
Queen - Queen II (na równi, nie mam serca) kończy mi się wena, ratunku! Jak wielki musiał być zespół, który, będąc w okresie prawie szczenięcym, nagrał coś takiego? Drugi album (wgniatający w ziemię bardzo udany przecież debiut), który jest uważany za wielu fanów za najlepszy w historii Queen?
Jest to płyta trudna. Ja osobiście musiałam do niej dojrzeć, gdyż po pierwszym przesłuchaniu wydawała mi się 'jakaś dziwna'. Owszem, ona taka JEST. Można ją tak nazwać. Dziwna. Barok.
Barok, to pierwsze skojarzenie, które pojawia się w głowie po haśle Queen II. Wystarczy otworzyć dowolny zeszyt do historii/sztuki/polskiego i poczytać notatkę z charakterystyką sztuki barokowej, wszystko, ale to absolutnie wszystko można znaleźć w Dwójce. Nawet jeśli coś wyda się bez sensu, wystarczy się wsłuchać, aby znaleźć.
5. Hey - Ho Moja ulubiona polska płyta wszechczasów. Z resztą wiecie, jaki mam stosunek do Heya oraz do Kasi i jej tekstów. Są na Ho takie miazgi jak Misie, czy Ja Sowa, a także cholernie porywające rzeczy, z czego prym u mnie wiedzie Have A Nice Day, z resztą wystarczy posłuchać wykonania w/w live.
To odsłona i styl Hey, jaki ulubiłam (ależ głupie słowo) sobie najbardziej. Wtedy zespół grał najmocniej. Banach, Banach...
6. Metallica - Master Of Puppets Aha! Przyszedł czas na moje osobiste zboczenie!
Zaraz się rozczulę.
Miazga, użyłam już tego słowa, ale żadne adekwatniejsze nie przychodzi mi na myśl. Podczas słuchania Majstra Od Tapet (ech, wersje są przeróżne. Pastor Mapetów.) dostaję jakiegoś ataku obłędu, objawiającego się łazeniem po pokoju (nierzadko także z elementami podskakiwania) w kółko, i generalnie zachowywaniem się dosć zabawnie, gdyby ktoś podłożył mi ukrytą kamerę miałby niezły ubaw.
Czy kociokwik to dobre słowo? Tak, czyba tak. To słowo podsumowuje mój stosunek do tej płyty.
Master to mój najmocniejszy argument, kiedy próbuję udowodnić, że na Metallikę nie patrzymy przez pryzmat 'komercji, elo, bądźmy troooalternative', ale jako na bardzo solidny zespół, który naprawdę wypracował sobie ten swój ogromny sukces, jaki niewątpliwie osiągnął. Jeśli nie zadziała - trudno, gusta są przeróżne ;)
Miałam się nie rozczulać.
7. Pink Floyd - Wish You Were Here Ojej. A cóż to ja mogę powiedzieć, kiedy najbardziej utartym frazesem dotyczącym WYWH jest 'płyta wszechczasów'? Aż tak bym nie przesadzała, ale... Ale tam jest Shine On.
8. Led Zeppelin - IV No, muszę sobie pogratulować oryginalności. Gratuluję. Już dawno wyrosłam z mega zachwytu nad Schodami, ale nie samymi Schodami Czwórka żyje, toć tam możemy jeszcze znaleźć takie ananasy, jak The Battle Of Evermore. Mandolina. I tym można się zachwycać. Naprawdę straciłam wenę, niech to jasna cholera.
9. Nosowska - UniSexBlues znowu po polsku! Polak potrafi. Pod nazwą Nosowska kryje się nie tylko Kasia, ale cały zespół towarzyszący. I tenże zespół z Kasią naczele wykonał kapitalną robotę.
Niesamowity teledysk towarzyszący utworowi Era Retuszera. Jeśli o samą muzykę chodzi, cieszy mnie zdecydowanie mniejsze użycie elektroniki, której na poprzednich trzech płytach było sporo (a na Sushi nawet bardzo sporo...). Możemy sie pobujać (tytułowy UniSexBlues), zdziwić (Metempsycho), wzruszyć (piękna Karatetyka, oszałamiająca tekstem). Możemy wszystko.
Album nie dla każdego (nie, nie stawiam się na poziomie jakiejś elyty, jedynie mówię o tym, że jest to muzyka specyficzna, zdecydowanie antyradiowa i nie musi kazdemu przypaść do gustu).
10. Katie Melua - The House a to obsadziłam raczej z sentymentu i z tego powodu, że bez przerwy tego słucham. Tu mogło być wszystko, a jednak wybrałam Kasię, bo do Kasi mam po prostu słabość. A co. Ta płyta jest po prostu urocza. I jeszcze mi się nie znudziła, pomimo faktu, że tłukę ją na okrągło.
Do Kasi mam szczególny stosunek, byłam nawet bliska popłakania się ze wzruszenia, że moja Kasia potrafi nagrać coś tak wspaniałego jak A Moment Of Madness. A totalnie oszalałam, gdy poznałam tytułowe The House.Zdecydowanie najpiękniejszy utwór, jaki kiedykolwiek zaśpiewała Katie, a w dodatku napisany w całości przez nią.
Oj, kończę. To taka mała cząstka tego, co chciałabym powiedzieć o w/w albumach.
Znowu przesadziłam. Lubię się roztkliwiać.
|